Artykuły |
Lech Konopiński w kolejną dekadę życia wkroczył lekko i jak to on – dowcipnie – w Klubie „Krąg”. Nie był to pierwszy benefis z okazji 80 rocznicy urodzin. Związek Literatów Polskich Oddział w Poznaniu uhonorował jubilata jako pisarza i poetę, Towarzystwo Miłośników Miasta Poznania przypomniało o wielkiej miłości do grodu nad Wartą i wielkopolskich korzeniach. Po raz trzeci było inaczej. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP uczciło swego znamienitego kolegę najlepiej, jak tylko się dało, czyli „po naszymu”. Uroczystość w „Kręgu” wolna od blichtru i zadęcia, była ludyczna i sielska, a literacka polszczyzna swobodnie pląsała po scenie z poznańską gwarą. Sala, jak to się niegdyś powiadało, była „nabita”, a koledzy dziennikarze stawili się tłumnie, świadcząc o tym, że wszyscy Konopińskiego lubią, a niektórzy wręcz kochają. Oficjalny list (rzecz jasna rymowany) w imieniu nieobecnego prezesa, Ryszarda Sławińskiego, wręczył Tomasz Dymaczewski, kwiecie zaś – Paulina Balcerzak reprezentująca młodą gwardię SDRP. Nad całością czuwał niezrównany jak zwykle Janusz Heller, gospodarz „Kręgu”, bez którego nic nie wydarzyłoby się wtorkowego wieczoru tak sprawnie i sympatycznie zarazem.
„Plewiszczoki” „Shalom”, „Junki z Buku”, „Zza winkla”, Lech Szarata i Henryk Górny (w kolejności wystąpienia przed jubilatem i publicznością) połączeni koncertowym hasłem „Ciesz się z nami kapelami!” podgrzali atmosferę sali do tego stopnia, że awaria cieplno – wodociągowa, która sparaliżowała znaczną część Poznania, w „Kręgu” w ogóle nie dała się zauważyć. Przypomniano piosenki, do których Lech Konopiński pisał słowa, benecjent sypał jak z rękawa niezwykłej urody fraszkami (w tym i takimi, które niczym ciasto bakaliami ozdabiał gwarą poznańską) nawet życzący panu Lechowi często gęsto starali się mówić wierszem, chociaż w obliczu bohatera uroczystości zakrawało to na akt wielkiej cywilnej odwagi i determinacji. Skrzyło humorem i świetną zabawą. A gdy połączone siły wszystkich zespołów i publiczności odśpiewały poznański hymn EURO 2012 (oczywiście do słów Lecha Konopińskiego), sufit i podłoga rozgrzały się nieomal do czerwoności. Nie pozostało nic innego, jak w przyległej sali ochłodzić emocje lampką wina, a energię wytracić na suto zastawionym stole bankietowym.
Tomasz Dymaczewski